BEZSILNOŚĆ UMYSŁU -opowiadanie

Ukłucie w prawe przedramię przeszyło mi mózg prawie na wylot. Jednocześnie do moich uszu dobiegł dziewczęcy, ale już prawie kobiecy, głos wypowiedziany z pewnym przejęciem.

– Patrz! Widziałaś?

– Co? – odpowiedział jej inny, podobnie młody i nieco zdziwiony głos.

– To drgnęło!

– Co drgnęło.

– No tam, na tym monitorze. Na moment zapanowała cisza.

– Pieprzysz, wydawało ci się… nie, niemożliwe.

– Ale przecież widziałam – w głosie można było wyczuć odrobinę niepewności.

– A ja widziałam krasnoludki na ścianie… dobra, idziemy już.

– Trzeba to zgłosić lekarzowi – Głos był nieustępliwy.

– Ja tam nic nie będę zgłaszać, bo nic nie widziałam… Chodź… no idziesz!?

Usłyszałem oddalające się kroki i trzask zamykanych drzwi. Nastąpiła cisza. Przenikliwa cisza. Próbowałem obrócić głowę, ale nie mogłem. Po prostu nie mogłem wykonać tak prostej czynności, jaką może być zwyczajne poruszenie głową. Co jest do diabła? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Zmatowiała biel przenikała do mojej świadomości poprzez zamknięte powieki. Próbowałem je podnieść ponownie poruszyć głową, ręką… Niestety, zupełny brak reakcji ze strony mojego ciała, którego zresztą zupełnie nie czułem, poza drętwiejącym ciągle przedramieniem. Czyżbym śnił? Czyżby to był tylko sen? Próbowałem skupić myśli. Pustka w głowie była nie do przeniknięcia. Kim ja do cholery jestem? Co ja robię w tym miejscu? Zadawałem sobie pytania, na które nie otrzymywałem żadnej, zupełnie żadnej odpowiedzi. Po chwili zacząłem odczuwać falę ciepła rozlewającego się wewnątrz mojego organizmu. To czułem na pewno. Ciepło zaczęło wprowadzać mnie stopniowo w przyjemny błogi spokój. Powoli zapadałem w sen.

*

Delikatne trzaśnięcie drzwi przywróciło mi świadomość. Usłyszałem kroki. Okrywająca mnie zewsząd biel nie ustępowała. Ponownie chciałem otworzyć oczy, poruszyć ręką czy nogą, ale było to jednak ciągle ponad moje siły.

– Ten człowiek naprawdę już nie żyje? – Jakiś dojrzalszy tym razem, kobiecy głos niespodziewanie zabrzmiał u mojego wezgłowia. Co??? Przeleciało mi przez myśl. Jednocześnie poczułem jak fala gorąca otacza moje ciało.

– To znaczy… to znaczy… – Męski głos, jakby szukał doboru odpowiednich słów.

– Z medycznego punktu widzenia to tak, bowiem funkcje życiowe podtrzymywane są tylko i wyłącznie dzięki aparaturze, którą pani tu widzi. Gdybyśmy odłączyli te wszystkie przewody, to te funkcje natychmiast by ustały… Tak, ten człowiek także z mojego punktu widzenia już nie żyje. Niestety, przykre to jest. Kobieta westchnęła głęboko i po krótkiej chwili ponownie zapytała.

– Więc, na jakim już jesteśmy etapie?

– No… – Mężczyzna zawiesił na chwilę głos – jakby to pani powiedzieć. Procedury formalno-prawne odnośnie pobrania organów są zakończone i teraz sprawy powinny potoczyć się już szybko. Nie ma co zwlekać. Pani syn już zbyt długo czeka na przeszczep. Teraz liczy się dosłownie każda godzina.

– To na co jeszcze czekamy?

– Brakuje nam tylko podpisu matki tego chłopaka. Ale sądzę, że to tylko zwykła formalność.

– Panie doktorze, jest pani Maria. – Usłyszałem ściszony, kobiecy głos dochodzący gdzieś z oddali.

– O, o wilku mowa. – Męski głos, który okazuje się być głosem doktora, ożywił się nagle.

– Niech pani ją tutaj poprosi… akurat dobrze się składa.

– Tym razem zwrócił się do kobiety stojącej przy nim.

– Pozna pani matkę tego dawcy. Dawcy!? Co on pieprzy. Tylko nie dawcy. Przecież ja żyję, myślę, jestem… Boże, tylko nie to. Do pomieszczenia ktoś wszedł.

– Witam pani Mario. – Doktor był nad wyraz uprzejmy.

– To jest właśnie pani Clark. Proszę, panie się poznają.

– Tak pani współczuję. – Głos Clark, wydawał mi się być szczery.

– Taka tragedia…

– Pani Mario, niestety, ale nie możemy już dłużej zwlekać. – Głos doktora był stonowany, ale brzmiał stanowczo.

– Dobrze by było… nawet nalegałbym, żeby dzisiaj podjęła pani ostateczną decyzję. Proszę mi wierzyć, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. W tym przypadku medycyna jest zupełnie bezsilna. Na moment zapanowała cisza.

– Pani Mario…– Doktor kontynuował rozmowę – wiem, jak pani jest trudno zdecydować się na tak trudny krok, ale naprawdę nie ma sensu odwlekać tego w nieskończoność. Ja, czy pani, nic już tu nie pomożemy. Naprawdę. Proszę mi wierzyć. Usłyszałem głębokie westchnienie doktora. Po chwili ponownie usłyszałem jego głos.

– Póki co, będę czekał w gabinecie na pani ostateczną decyzję. Niech pani to przemyśli na spokojnie… Proszę, pani Clark. Kiedy kroki oddaliły się i zatrzasnęły drzwi, poczułem na twarzy ciepłą dłoń, dłoń, która zaczęła delikatnie muskać mi policzki. Jednocześnie do moich uszu dotarł delikatny odgłos szlochania.

– Boże, po co ja ci pozwoliłam kupić ten motor. – Usłyszałem cichy, zasmucony i jakby znajomy mi głos.

– Nigdy sobie tego nie wybaczę. – Szlochanie przerodziło się w tłumiony płacz.

– Nigdy… Boże jedyny, za co mnie tak pokarałeś. Motor? Jechałem motorem? Wytężyłem myśli, by cokolwiek wydobyć z głębi mojej świadomości. Jakieś, choćby szczątkowe wspomnienia. Nic z tego. Zupełna amnezja.

– Tak mi przykro synku… tak mi przykro… Poczułem dwie krople, zapewne łez, które kapnęły mi na policzek oraz dłoń, która delikatnie starła mi je z twarzy.

– Żegnaj synku… wybacz mi.

Poczułem pocałunek złożony na moim czole. Nie! Mamo! Boże, nie! Nie pozwól na to! Ja żyję i chcę żyć! Daj mi szansę… mamo… Zebrałem się w sobie i chciałem to z całej siły wykrzyczeć, rzucić się na łóżku, choćby podnieść rękę, ruszyć nogą. Niestety, byłem zupełnie bezsilny. Moje ciało nie drgnęło nawet na milimetr.

Delikatne trzaśnięcie drzwiami dało mi do zrozumienia, że mama wyszła z pomieszczenia. To już koniec. Po raz kolejny zapanowała głęboka, niczym niezmącona cisza. Czyżby nikt nie chciał mi pomóc? Czyżby zbliżał się kres mojego życia? Nie, po stokroć nie. Nie pozwolę na to. Nie pozwolę. Bezsilność, jaka zaczęła mnie ogarniać była nie do opanowania. Po raz kolejny już wytężałem wszystkie siły zgromadzone w podświadomości, by choć odrobinę poruszyć jakąś częścią swojego ciała, by dać znać, że jednak żyję, myślę, jestem, ale mój trud był ciągle daremny. Moje ciało było mi zupełnie nieposłuszne. Dałem sobie spokój.

Wkrótce poczułem, jak ogarnia mnie sen. Ponowny, silny ból prawego przedramienia przywołał mnie do rzeczywistości. Co jest? Przeleciało mi przez myśl.

– Mogłabyś to robić delikatniej. – Dziewczęcy i już mi znajomy głos nie krył wzburzenia.

– Daj spokój, przecież to warzywko.

– Ty jesteś chyba warzywkiem! To jest człowiek. – Głos ten z każdym słowem był coraz bardziej wzburzony

– I jako takiemu należy się mu szacunek!

– No nie, nie poznaje cię. Od kiedy ty jesteś taka wrażliwa?

– Od zawsze, jeśli o to ci chodzi. Zapanowało milczenie. Poczułem lekki chłód a następnie ciepłe dłonie dotykające mojego ciała.

– Ile on tu już leży? – Ta, która mnie dotykała, przerwała milczenie. Wytężyłem słuch, gdyż sam byłem tego ciekaw.

– Daj spokój. To nie była odpowiedź, jakiej oczekiwałem.

– Będzie już ze trzy miesiące?

– Jak wiesz, to po co się głupio pytasz?

– Słuchaj, czy ty zawsze musisz być taka upierdliwa?

– W głosie wychwyciłem oznaki autentycznej złości.

– Jak ci chłopak dzisiaj słabo dogodził albo zbliża ci się okres, to powiedz to do cholery! A nie, tylko dąsasz się bez powodu. Nie stresuj chociaż mnie.

– Odczep się. Wiesz, że nie mam żadnego chłopaka.

– Drugi głos zabrzmiał w podobnym tonie.

– To by wszystko wyjaśniało. – Słowa zostały wypowiedziane już łagodnie.

– Widocznie brak ci czegoś…– dodała uszczypliwie.

– Spadaj…– Ten głos zabrzmiał już raczej spokojniej.

– Za to ty masz tego aż nadto. Zapanowała cisza. Czułem jedynie delikatny dotyk rąk na moim ciele.

– Przepraszam. – Dobiegł mnie ten sam głos, ale wypowiedziany łagodniejszym tonem.

– Mam już dość tej popieprzonej pracy. Ponownie zapanowała cisza, ale po chwili ponownie usłyszałem ten sam głos.

– Dołuje mnie to, wiesz? Ta bezsilność wobec takich przypadków. Chłopak jest młody, zdrowy, przystojny, cieszy się życiem…

– Albo i nie cieszy się tym życiem. – Wszedł jej w słowo drugi głos.

–Jak to ładnie ujęłaś.

– Co przez to rozumiesz?

– No pomyśl choć przez chwilę, czy ty cieszysz się życiem? Jesteś młoda, zdrowa i co; myślisz o tym cieszeniu się? Pewnie nie, bo i po co… Przecież jesteś młoda, zdrowa… życie przed tobą…

– Z tym może masz i rację – westchnęła.

– Widzisz? Jednak potrafię mieć rację i ja. Ale ja się nie dołuję za każdym razem. Biorę życie takim, jakie ono jest, i to nas zapewne różni. Nie umoralniam się na siłę… Pomożesz mi? We dwie zaczęły delikatnie obracać mnie na drugi bok.

– Wiesz co? – odezwała się ta druga z pewnym smutkiem w głosie.

– Podoba mi się ten chłopak. Szkoda mi go.

– To w końcu podoba ci się, czy ci go szkoda.

– Myślę, że i to, i to. Brakuje mi ostatnio bratniej duszy.

– To tutaj akurat się nie pożywisz. – Poczułem jej uśmiech.

Niespodziewanie poczułem, że coś raptownie odrywa mi się od policzka. Jednocześnie usłyszałem piskliwy, pulsujący dźwięk dochodzący znad mojej głowy.

– Uważaj! – Usłyszałem podniesiony głos jednej z dziewczyn. Zaczęło brakować mi tchu.

– Cholera! – Krzyknęła ta druga.

– Nakładaj to… Szybko!

– Popatrz, rurka pękła.

– O kurna… leć po lekarza. Dusiłem się. Próbowałem ze wszystkich sił zaczerpnąć powietrza. Nie mogłem. Poczułem ucisk w klatce piersiowej. Ból był niezbyt silny, ale rytmiczny. Zacząłem powoli tracić świadomość… i w tym momencie, jakby coś we mnie pękło. Zaczerpnąłem powietrza. Od tak, po prostu i do tego stopnia, iż o mało nie zachłysnąłem się nim. Jednocześnie czułem, jak pulsuje mi krew w żyłach, jak serce łomocze mi niczym młot. Ucisk w klatce piersiowej raptownie ustał.

– O rany. – Dobiegł do moich uszu ściszony i zdziwiony zarazem głos dziewczyny, który wisiał w powietrzu. Oddech powoli zaczął mi się stabilizować. Jaką ja czułem ulgę! Powietrze po prostu w tym momencie miało dla mnie jakiś niebiańsko cudowny, może nie tyle zapach, ile nawet smak. Smak wolności, swobody, nie wiem. Po prostu była to dla mnie wspaniała, jedyna w swoim rodzaju rozkosz, jakiej nigdy jeszcze chyba w swoim życiu nie zaznałem. Próbowałem poruszyć ręką, otworzyć oczy, powiedzieć cokolwiek. Niestety, nadal brak było reakcji ze strony mojego ciała. Nawet najprostsza rzecz, jak podniesienie powiek, była ciągle ponad moje siły. Raptowne otwarcie drzwi i podniesiony głos doktora rzucony w kierunku stojącej przy mnie dziewczyny przerwał moje myśli.

– Co tu się stało? – Wyczułem, jak doktor podbiegł do wezgłowia łóżka i wykonywał jakieś czynności przy aparaturze.

– Wymieniałyśmy prześcieradło… – Głos dziewczyny brzmiał usprawiedliwiająco – kiedy, niechcący odczepiły się te przewody… W tym momencie piski aparatury ustały i poczułem wymuszony napływ chłodnego powietrza napływający do moich ust.

– Już w porządku. – Głos doktora wszedł jej w słowa. – Na drugi raz proszę uważać.

– Panie doktorze… – Głos dziewczyny zabrzmiał nieśmiało – ale, ale wydawało mi się, że ten chłopak zaczął oddychać samodzielnie.

– To tylko pani się tak wydawało. – Głos doktora był stanowczy. – Skończyłyście już zabiegi przy nim?

– Właściwie, to tak. – Usłyszałem głos drugiej z dziewczyn.

– W takim razie dziękuję wam. Dziewczyny opuściły pomieszczenie w milczeniu. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, poczułem palec doktora, którym uniósł mi powiekę. Na ułamek sekundy strumień światła zakuł mnie w oko. Mimo tego zauważyłem nad sobą pochyloną głowę mężczyzny i jego wielce zdziwioną twarz. Puścił powiekę. Ponownie zapanowała czerń.

Po chwili poczułem ukłucie w prawe przedramię i strumień ciepła rozpływającego się w moich żyłach… i nagle, i nagle, a właściwie to dopiero teraz, wyczułem, że mam coś nasunięte na wskazujący palec. Skupiłem na tym uwagę. Wytężyłem myśli i oto stał się chyba cud. Udało mi się nieznacznie poruszyć tym palcem. W tym momencie usłyszałem, delikatny, pulsujący dźwięk dochodzący od strony wezgłowia łóżka.

– Tylko nie rób mi tego. – Dobiegł mnie ściszony głos doktora. Po chwili dźwięk ustał. Za to drzwi od pomieszczenia otworzyły się raptownie i usłyszałem kobiecy, przejęty głos.

– Panie doktorze…

– Nie, nie, wszystko w porządku, nic się nie stało. To moja wina. Dotknąłem niechcący. Doprowadzam te cholerne urządzenia do ładu. Ciągle coś szwankuje.

– O Boże, a ja już myślałam…–W kobiecym głosie wyczułem zawód.

– No, już teraz będzie dobrze. – Doktor sprawiał wrażenie opanowanego. – Musimy w końcu wymienić tę aparaturę. Dziękuję pani. Kiedy zostaliśmy sami, a tak mi się wydawało, usłyszałem stłumiony, a zarazem podenerwowany głos doktora mówiącego, zdaje się do telefonu.

– Przyjdź natychmiast na OIOM… Tak, tak teraz! Tak… Przyjdziesz, to się dowiesz… To nie rozmowa na telefon… A co mnie do cholery obchodzi, że jesteś teraz gdzieś umówiony! –Doktor z każdym następnym słowem unosił coraz bardziej głos.

– Masz tu natychmiast przyjść! No, czekam. – Z doktora jakby uszło powietrze. Nastąpiła cisza dająca wyraźnie do zrozumienia, że trzeba czekać na dalszy rozwój wypadków. Ponownie skupiłem zmysły na swoim organizmie i o dziwo, ponownie udało mi się poruszyć palcem uwięzionym w jakimś przedmiocie. Tym razem jednak nic nie zadźwięczało nad moją głową. Ponownie poruszyłem nim. Także trwała cisza. Odgłos otwieranych i zamykanych drzwi wyostrzył we mnie słuch. Po chwili dobiegł mnie zirytowany męski głos.

– Możesz mi wytłumaczyć, co tu się dzieje?

– Zmiana planów na dzisiaj. – Głos doktora był spokojny, stanowczy i nieznoszący sprzeciwu.

– Przygotowujemy się do operacji. Teraz! Zaraz!

– Nawet o tym nie myśl. – Głos mężczyzny zdawał się być nieustępliwy, ale z pewną dozą zdziwienia. – Ja już dzisiaj zaplanowałem swój weekend.

– Niestety, ale będziesz musiał te plany zmienić.

– Wybacz, ale nie mogę… nie mogę. Po prostu nie mogę. Rozumiesz? Ona się po raz kolejny wścieknie.

– W tym przypadku musisz! Ja decyduję, a ty wykonujesz polecenia. Dotarło do twojej mózgownicy?

– Ale…

– Żadne ale. – Głos doktora ani na chwilę nie stawał się mniej stanowczy. – Bierzemy się do roboty zaraz albo oddajesz pieniądze, które zapewne i tak już w większości wydałeś. Zapanowała niczym niezmącona cisza. Czułem, jak moje ciało pokrywa gęsia skórka i na przemian robi mi się ciepło i zimno zarazem. Co oni knują? Po chwili jednak usłyszałem głos jednego z mężczyzn.

– Ok. Tylko spokojnie. Wytłumacz mi, o co tu chodzi. Wydawało mi się, że doktor głęboko westchnął. Mój mózg wytężył zmysł słuchu do granic możliwości.

– Przepraszam, że się uniosłem. – Głos doktora był już o niebo spokojniejszy. – Ale sprawy zaczynają nam się wymykać spod kontroli.

– Nie rozumiem. – W głosie mężczyzny pobrzmiewało zdziwienie. – Przecież od początku mamy wszystko zaplanowane z chirurgiczną wręcz precyzją. Jak zawsze zresztą. Dla nas to już rutynowe przedsięwzięcie. Nie pierwsze i nie ostatnie zapewne.

– Nie byłbym tego, tak bardzo pewien. – Doktor wyraził swoje wątpliwości.

– Jak nie zaczniemy działać natychmiast, to wszystkie nasze plany wezmą w łeb i dopiero wtedy zaczną się prawdziwe kłopoty.

– Mógłbyś w końcu wyrażać się jaśniej?

– Posłuchaj. – Głos doktora zaczął oddalać się od łóżka, brzmiał cicho, ale nie na tyle bym nie słyszał wyraźnie jego słów. – Sytuacja się komplikuje. Temu chłopakowi zaczynają wracać funkcje życiowe.

– Moment… Co…? Chcesz mi powiedzieć, że

– Niestety. – Doktor nie dał mu dokończyć zdania. – Ale wszystko na to wskazuje.

– O, nie…– Mężczyzna brzmiał na zupełnie zaskoczonego. – Tylko nie to.

– Właśnie. Dlatego od tej chwili zaczynamy działać na pełnych obrotach.

– Ktoś jeszcze to zauważył?

– Jedna z tych młodych pielęgniarek coś tam podejrzewa, ale to mało istotne. Brak jej jeszcze doświadczenia. Teraz dopiero zacząłem się autentycznie bać.

Zaczęło do mnie docierać, iż jestem wobec tych ludzi, wobec ich paskudnego knucia zupełnie bez szans. Mój dalszy los istnienia na tym świecie spoczywa tylko i wyłącznie w ich rękach i nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, że ręce te nie zawahają się już przed niczym. Nawet przed tym, by mi to życie w niecny sposób odebrać. Co robić? Jak dać komuś bezstronnemu znać, że żyję, że myślę i że chcę żyć nadal. Czułem, jak ogarnia mnie nieprawdopodobna złość pomieszana ze strachem wobec mojej bezsilności. Wytężyłem zmysły do granic możliwości. Zacząłem wyobrażać sobie, że uciekam, biegnę, omijam jakieś przeszkody. Przewracam się. Wstaję… Daremnie. Mój trud był zupełnie nieskuteczny. Moje mięśnie zastygłe w martwym bezruchu nie dawały żadnych oznak aktywności. Żadnych. Nawet już palcem nie mogłem poruszyć.

– To w takim razie, co teraz robimy? Bo już się gubię. – Głos mężczyzny zabrzmiał niespodziewanie tuż przy wezgłowiu łóżka.

– Zarządziłem przygotowania do pobrania organów. –Usłyszałem głos doktora.

– Tamtego chłopaka już wiozą na stół operacyjny.

Poczułem dotyk palca na mojej powiece. Uniosła się. Nagły i zupełnie niespodziewany błysk światła znów przeszył mi źrenicę. Poczułem lekki ból w oku i jakby przez mgłę ujrzałem twarz zupełnie obcego mi mężczyzny. Puścił powiekę i odezwał się.

– A jego matka…?

– Co jego matka?

– No, wyraziła już zgodę na transplantację?

– A, matka? Taaak, tak oczywiście. – Nie zabrzmiało to zbyt szczerze, ale dla mnie i tak nie miało to już żadnego znaczenia. Niespodziewanie usłyszałem odgłos otwieranych drzwi i podenerwowany głos kobiety.

– Panie doktorze, coś niedobrego się dzieje z młodym Clarkiem!

– O cholera! – Doktor nie krył zdenerwowania. – Już idę. Ruszył w kierunku drzwi, ale widocznie zawrócił, gdyż usłyszałem jego ściszony głos mówiący do stojącego zapewne przy moim wezgłowiu mężczyzny.

– Masz, zrób mu ten zastrzyk. To tak na wszelki wypadek.

– Co to jest?

– Nie pytaj. Zrób zastrzyk i koniec. Musimy mieć stuprocentową pewność, że nie ożyje nam na stole. Rozumiesz? To załatwi nam sprawę raz na zawsze.

Lekkie trzaśnięcie zamka u drzwi dało mi do zrozumienia, iż zostaliśmy sami. Perspektywa wstrzyknięcia mi jakiejś substancji nie dawała mi złudzeń co do mojej bliskiej przyszłości. Powoli godziłem się ze swoim przeznaczeniem. Boże pomóż… Mamo!!! Wykrzyczałem w duchu, licząc na to, że w końcu zdarzy się jakiś cud.

Niestety, cudu jednak nie było. Poczułem dłoń mężczyzny wykręcającą mi na bok prawą rękę. Po chwili poczułem delikatne drętwienie w palcach i o dziwo poruszyłem nimi. Ostry dotyk igły szukający miejsca do wniknięcia w żyłę, który poczułem na przegubie ręki, wywołał we mnie jakiś obronny odruch.

Tylko nie to! Nie! Chciałem wykrzyczeć, wyrwać rękę, zsunąć się z łóżka. Ciągle nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Czułem tylko tę cholerną igłę szukającą miejsca do wniknięcia w moje ciało. Poczułem delikatne ukłucie. Niespodziewany, ale dosyć głośny dźwięk telefonu komórkowego przeszył złowrogą ciszę.

– O cholera! No, nie! – Doleciał mnie zdenerwowany głos mężczyzny. Jednocześnie usłyszałem klapnięcie jakiegoś przedmiotu o podłogę. Prawdopodobnie była to strzykawka, gdyż uczucie ukłucia zniknęło.

– Jasna cholera… Słucham! – nerwowy głos mężczyzny wypowiedziany półgłosem zabrzmiał zapewne do słuchawki telefonu.

– …Nie, nie, nic się nie stało… Znaczy się, tak. – Głos wyraźnie zniżył się ku podłodze i z lekka się przemieszczał.

– Musimy przełożyć ten wyjazd… tak… No, gdzie jesteś… Nie, nie, to nie do ciebie, szukam czegoś… Niestety, no tak wyszło… Przepraszam kochanie… Ależ…–Rozmowa została zapewne raptownie przerwana, gdyż doszedł do mnie wściekły głos, klęczącego obok łóżka mężczyzny.

– Kurwa, jeszcze mi tego brakowało… No nie… Drzwi do pomieszczenia otworzyły się i usłyszałem delikatny turkot kółek, zapewne łóżka, które ktoś wtaczał do środka. Po chwili, znany mi już dziewczęcy głos odezwał się z pewnym przejęciem.

– Stało się coś, panie doktorze?

– Nie, nic się nie stało. – Odniosłem wrażenie, jakby mężczyzna wstawał z podłogi.

– Panie doktorze, jest pan natychmiast proszony na salę operacyjną. – Ktoś zawołał nerwowym głosem od strony drzwi. Tak, jak w głębi duszy przypuszczałem, mężczyzna będący tu ze mną też był lekarzem. Ale czy był też człowiekiem? Wątpię. Wtoczone łóżko z lekka uderzyło w łóżko, na którym leżałem i równocześnie doszedł do moich uszu drugi, jakby ściszony, ale także znany mi już dziewczęcy głos.

– Co robisz!? Brak było odpowiedzi.

– Zwariowałaś? Wyłaź spod tego łóżka. – Dziewczyna odezwała się ponownie. Po kilku sekundach dodała.

– Co to jest?

– Strzykawka. To tego doktor szukał.

– No długo jeszcze?! – Jakiś męski głos doleciał od strony drzwi.

– Dobra, dawaj, szkoda czasu. – Dziewczyna ponagliła koleżankę. – Przełączamy tę aparaturę i przekładajmy go.

Powoli zacząłem tracić nadzieję na spełnienie się jakiegoś cudu, który jednak pozwoli mi nadal cieszyć się życiem. Czułem to podświadomie. Wiedziałem, że z czasem dojdę do siebie, że ten proces dochodzenia do zdrowia już się rozpoczął, ale niestety wyglądało na to, iż czas ten z każdą sekundą działał na moją niekorzyść. Zrobiło mi się cholernie smutno. Mamo, ratuj… Gdzie jesteś? Ja chcę żyć!!! Ścisnęło mnie w gardle. W tym momencie poczułem szczypanie pod powiekami. Czułem gromadzące się tam łzy. Łóżko ruszyło.

– Zaczekaj! – Jedna z dziewczyn, ta bardziej mi przychylna odezwała się głosem pełnym zdziwienia.

–Spójrz – dodała z przejęciem.

– Co?!

– On płacze! Poczułem delikatny dotyk opuszka palca w kąciku oka.

– Oszalałaś? Co robisz! – Drugi głos starał się przywołać koleżankę do porządku. Zatrzymaliśmy się.

– Zobacz! A to co? – Głos dziewczyny, która zauważyła moje łzy, nadal brzmiał z przejęciem.

– Co znowu! – Drugi głos niecierpliwił się.

– Popatrz, ten przewód jest odłączony. Jak on oddycha?

– Co???…. No i co z tego? Widocznie, tak musi być. Dawaj, zabieramy go!

– A ty wiesz, co to znaczy…? On…

– Co mnie to obchodzi. – Weszła jej w słowa. Poczułem zdejmowanie maski z twarzy. Zaczerpnąłem powietrza. Tym razem przyszło mi to nad wyraz łatwo.

– Co robisz! Zakładaj z powrotem. – Usłyszałem nieco podniesiony głos.

– Zaraz… – Drugi głos na chwilę zawisł w próżni.

– On oddycha samodzielnie. To w takim razie, po co mu to.

– Długo jeszcze będziecie się guzdrać? – Z głębi korytarza dobiegł zdenerwowany, znany mi już głos doktora. Po kilku sekundach jazdy ponownie usłyszałem głos dziewczyny.

– Panie doktorze… On, on oddycha… Sam…

– Panowie, pomóżcie im. – Doktor wyraźnie zbagatelizował jej słowa. Usłyszałem kroki i po chwili ktoś założył mi maskę na twarz.

– Proszę za mną. – Słowa doktora zabrzmiały stanowczo. Łóżko ruszyło. Niespodziewanie zauważyłem, że nawet te lekkie wibracje jadącego łóżka przenoszone są na jedyną część ciała, którą jako tako teraz czułem, czyli prawą rękę. Ponownie zacząłem poruszać palcami. Boże, zauważcie to. Ja żyję i chcę żyć. Dajcie mi tę szansę. Wszystko daremnie. Łóżko niespodziewanie skręciło i po chwili zatrzymało się. Czyjeś ręce zgrabnie ułożyły mnie na miękkim stole. Światło nad moimi powiekami stało się bardzo intensywne. Czułem ciepło płynące z góry. Nastała cisza. Dla mnie jednak ta cisza wydawała się być złowroga. Słyszałem odgłosy czyjegoś krzątania się po pomieszczeniu. Wydawało mi się, że trwać to będzie w nieskończoność.

– Doktorze? – Usłyszałem zupełnie nowy, kobiecy głos.

– Dajemy narkozę?

– Niby nie ma takiej potrzeby, ale dajmy.

– Doktorze. – Usłyszałem drugi męski i znany mi już głos.

– Jestem gotowy.

– OK, siostro, narkoza.

Nie, tylko nie to. Błagam, nie! Nie pozwalam. Ja żyję. Czułem, jak mózg o mało mi nie eksploduje z bezsilności. Czułem, jak palce u moich obu rąk nagle ożyły i zaciskają się na obrzeżach stołu. Chciałem krzyknąć i o mało nie udało mi się tego dokonać. Niestety maska nałożona na moją twarz skutecznie zniwelowała podjęte wysiłki. Zacząłem odczuwać ogarniającą mnie senność, która z wolna wyciszała mój umysł. Było mi już zupełnie obojętne, co zaraz się ze mną stanie. Ostatkiem zmysłów, gdzieś jakby z oddali usłyszałem podniesiony męski stanowczy głos.

– Doktorze! Proszę przerwać ten zabieg!

I to były ostatnie chwile świadomości, które zapisały mi się w pamięci.

*

Zatrzymując się motocyklem na czerwonym świetle, spojrzałem na znany mi budynek szpitala i na moment, niczym w kalejdoskopie, zaczęły wracać wspomnienia sprzed dwóch lat… Szybka jazda motorem… Auto wyjeżdżające ze stacji benzynowej… Dwukrotny ruch manetką gazu motoru zatrzymującego się przerwał rozmyślania. Zerknąłem w bok. Młoda motocyklistka w czarnym obcisłym kombinezonie i blond włosach wystających spod kasku, siedząca niecierpliwie w siodełku pozdrowiła mnie ręką. Odpowiedziałem tym samym gestem. Nim żółte światło zmieniło się na zielone, wyrwała do przodu niczym z procy, unosząc jednocześnie przednie koło do góry. Ruszyłem i ja, z tym że ja już się nigdzie nie spieszę. Kocham motory, nie powiem, ale doceniam też i swoje życie. Życie, które dane mi było po raz drugi. A dała mi je pewna bystra pielęgniarka, którą poślubiłem równo rok temu.

**

by Bob Kinpets

*

soyjuanma86

I'm a writer born in Argentina, but currently living in Poland. I work as an English and French teacher, translator and copywriter.

Leave a Reply

Your email address will not be published.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.