Gdy w południe w grudniu patrzę na argentyńskie niebo, przeklinam cię,
moje oczy zamykają się mocno przez twoją haniebną intensywność,
ale gdy robię to samo w Polsce, błogosławię cię,
i wyciągam twarz ku twym pieszczotliwym promieniom.
Nigdzie to zdanie nie jest prawdziwsze:
Nikt nie jest prorokiem we własnej ziemi,
ty, pogromco Majów, egipski dobroczyńco.
Jesteś tylko turystą w Polsce, twoja moc nie ma tu zastosowania.
Ale wierzę, że jesteś wielki, nie jak bóg,
ale poza wiarą, tak jakby wielki kosmita widział nas
nędznych ziemian, brodzących w ciemności, i współczując nam,
zapalił pochodnię, żebyśmy mogli uważać na swoje kroki.
Mówi się, że źli ludzie nie mogą spać w nocy,
ale ja w to nie wierzę. Myślę, że śpią jak dzieci,
beztrosko, nieświadomi obcego bólu.
Ci, którzy nie śpią, są ich ofiarami.
Więc, mój przyjacielu, mogę cię tak nazywać?
Proszę, świeć nad sprawiedliwymi,
i pomiń złych, niech śpią w ciemności
i z przerażającą pewnością, że kiedy się obudzą
na darmo otworzą swoje okiennice, zaciągną zasłony
bo nigdzie Cię nie znajdą.