On był wtedy jej jedynym absztyfikantem, a ona pragnęła zbadać przepastne granice pożądania, spróbować eskapizmu przez długie godziny bezczynnych zalotów.
Wówczas oboje mieszkali na wsi; teraz ona żyje w centrum Warszawy, mając widok na Pałac Kultury; on, niewiadomo czy próbuje szczęścia jako budowniczy w Anglii czy leży pijany w jakieś jamie w Zielonej Górze.
Tego dnia był czas zbiorów. Kombajn masakrował pszenicę na polu, lecz ptaki cieszyły się z tego powodu i śpiewały bez przerwy.
W tamtych czasach trzeba było jechać dwa kilometry, aby znaleźć wodę pitną. Woda z kranu, nalana w filiżanki, miała niezliczoną ilość pływek, które można było dostrzec przez szkło.
Ona leżała na kocu na trawie; on obok niej. Był ich pierwszy raz, ale nie ostatni.
„Wrócimy” spytał on.
„Czekaj, chcę wykorzystać tę chwilę” odpowiedziała.
Ani on ani ona nie wiedzieli o jej przyszłych planach.