Punktualnie o godzinie 13:30 ze stacji Wałbrzych Główny w kierunku trasy na Kłodzko wyruszyła niemiecka, samobieżna drezyna pancerna (niem. Leichte Schienenpanzer). Był to ośmiotonowy Steyer K 2670, wyposażony w silnik spalinowy o mocy 76 KM, który pozwalał na osiąganie przez pojazd prędkości maksymalnej do 70 km/h. Grubość pancerza miejscami dochodziła do 14,5 mm. Na pojeździe zamontowano stację radiową oraz antenę, co pozwalało utrzymywać stałą łączność z operatorami drezyny. Pojazdy tego typu świetnie sprawdzały się w misjach zwiadowczych i patrolowych, a połączone ze sobą w ilości zwykle do dziesięciu sztuk, stanowiły podstawę tzw. lekkich pociągów pancernych.
Wewnątrz drezyny siedziało trzech niemieckich żołnierzy: kierowca drezyny oraz strzelcy, obsługujący ciężki i lekki karabin maszynowy. Cała trójka bacznie obserwowała otoczenie torowiska zarówno przed jak i za pojazdem. Pojazd kursował regularnie do wnętrza tunelu pod Małym Wołowcem, dowożąc zaopatrzenie oraz posiłki dla obsługi bunkra amplifikatorni.
Kierowca Steyera zatrzymał pojazd w okolicach środka tunelu. Z drezyny wyskoczył jeden z żołnierzy, który odbierał od drugiego, stojącego w drzwiach pojazdu dwa termosy plecakowe o pojemności 12 l każdy oraz kartonowe pakunki. Żołnierze założyli termosy na ramiona, wzięli po jednym kartonie i podeszli do niszy, za którą znajdował się wydrążony korytarz prowadzący do bunkra. Po pokonaniu kilkunastu metrów stanęli przed stalowymi drzwiami. Można je było otworzyć wyłącznie od środka.
Jeden z żołnierzy zapukał w gazoszczelne drzwi otwartą dłonią. Po chwili zza drzwi dobiegł przytłumiony, lecz bardzo stanowczy głos.
– Passwort! (Hasło!)
– Sei nicht albern, Hans! Die Suppe wird kalt! Tür auf! (Nie wygłupiaj się, Hans! Zupa stygnie! Otwórz drzwi!).
– Passwort! (Hasło!) – ton głosu stawał się jeszcze bardziej stanowczy.
– Herbstblatt! (Jesienny liść!).
Szczęknął mechanizm ryglujący i ciężkie, stalowe drzwi otworzyły się. W prześwicie stał wysoki żołnierz w szarym mundurze z emblematem pioruna. Uzbrojony był w pistolet maszynowy MP 40 ze składaną kolbą (niem. Maschinenpistole 40), kalibru 9 mm, zasilany nabojem 9 × 19 mm Parabellum, którego magazynek wypełniony był 32. nabojami. Żołnierze postawili kartony i termosy na posadzce betonowej za drzwiami i wrócili po resztę zaopatrzenia. Wracając do pojazdu, oczekującego w tunelu zabrali dwa puste termosy, przywiezione do bunkra wczoraj. Kierowca drezyny uruchomił silnik i skierował pojazd pancerny z powrotem do stacji Wałbrzych (niem. Dittersbach), aby zaparkować Steyera pod dachem garażu lokomotywowni.
Personel stacji wzmacniakowej, odczuwający „lekkie ssanie” w żołądkach, wyczekiwał sygnału dźwiękowego, oznaczającego porę upragnionego obiadu. Po otwarciu termosu pomieszczenia bunkra wypełnił intensywny zapach polewki z grochu z dodatkiem wędzonej słoniny. Ślinianki niemieckiego pododdziału łączności zaczęły pracować wydajniej.
Operatorzy telefoniczni oraz radiowi spożywali posiłek na zmianę, zapewniając nieprzerwaną pracę amplifikatorni. Po umyciu rąk w kąciku sanitarnohigienicznym, udawali się z własnymi menażkami i niezbędnikami do wyznaczonego miejsca w schronie, gdzie dyżurny żołnierz nakładał stosowne porcje. Niezwłocznie po zakończeniu posiłku wracali na swoje stanowiska przy biurkach, na których stały urządzenia dalekopisowe, łącznice, krosownice i radiostacje.
*
Tymczasem wiszący w szybie wentylacyjnym na linie sizalowej podkomendny kapitana Kolca, osiągnął głębokość minus 50 metrów i przyglądał się korytkom, w których poprowadzono przewody antenowe. Jego nos wyraźnie wyczuł znajomy zapach grochówki. Nadał dowódcy dwa krótkie sygnały latarką i zaczął kontynuować zjazd na linie w kierunku dna szybu, którego górna część posiadała ceglaną obudowę o okrągłym przekroju. Od poziomu minus 23 m zaraz przy końcu części ceglanej, szyb wydrążony w litej skale znacznie się poszerzał i zmieniał przekrój na kwadratowy.
Będący w okolicach połowy szybu żołnierz zauważył wypływającą ze skał wodę, która powodowała, że zjazd od 35 metrów przed dnem musiał się odbywać w rzęsistym deszczu, mimo, że na zewnątrz sypał drobniutki śnieżek. Przemoczony podkomendny Kolca dotarł do dna szybu i sygnałem świetlnym poinformował kapitana, że dotarł do poziomu torowiska. Wykonując lekkie wahadło udało mu się dostać do obudowanego cegłą klinkierową kanału łączącego szyb z tubą tunelu. Wychylił się przez krawędź i szybko wycofał, ponieważ spostrzegł stojącą w tunelu drezynę pancerną oraz dwóch stojących przy niej niemieckich żołnierzy z termosami plecakowymi. Położył się na posadzce kanału i nadstawił uszu. Zdobył cenne informacje. Jeden z żołnierzy żalił się drugiemu, że Hans z amplifikatorni jest strasznym służbistą, że „trochę przesadza z tymi hasłami” i że „powinien trochę wyluzować”. Wykorzystując hałas pracującego silnika drezyny, żołnierz przedostał się do szybu i stanął na jego dnie. Udało mu się zlokalizować przepusty ceramiczne, przez które kable antenowe zostały wprowadzone do pomieszczeń bunkra. Poniżej znajdowała się kratka wentylacyjna, o wymiarach umożliwiających przedostanie się do wnętrza osoby o szczupłej sylwetce. Przez drobną metalową siateczkę widać było schronowe urządzenia filtrowentylacyjne z filtropochłaniaczami, których zadaniem było utrzymanie założonego nadciśnienia wewnątrz obiektu oraz oczyszczenie i doprowadzenie świeżego powietrza do pomieszczeń bunkra. Wyrzut zużytego powietrza następował samoczynnie poprzez wywiewne klapy schronowe, otwierające się przy określonym nadciśnieniu.
Zupełnie przemoczony żołnierz nadał pięciosekundowy sygnał świetlny i rozpoczął mozolną wspinaczkę po linie. Do pokonania miał 95 metrów, z czego pierwsze 35 w rzęsistym deszczu. Z zimna zaczynały mu grabieć dłonie, lina sizalowa była sztywna i mokra. Na pół minuty włożył dłonie pod pachy, co przywróciło w nich krążenie i czucie. No, do roboty – pomyślał – przecież nie mogę tu zostać – i kontynuował wspinaczkę. Po kilku metrach rozgrzał mięśnie i po 40 minutach wysiłku stanął na szczycie ceglanej obudowy szybu. Przywitał go Kolec szerokim uśmiechem i uściskiem mocnej dłoni.
– Dobra robota żołnierzu! Zwijajmy się z tej dziury. Jesteś zupełnie przemoczony. Załóż moją kurtkę.
Kapitan postanowił pozostawić stanowisko zjazdowe wraz z liną w szybie co było nieco ryzykowne, ale pozwalało zaoszczędzić cenne minuty, w przypadku potrzeby ponownej penetracji wydrążonego w skale komina.
Grupy „Szyb” i „Podgórze” wróciły do bazy w białym domku, w którym czekała już grupa „Prowiant”. Po posileniu się ciepłą zupą i opowiedzeniu gospodarzom o rzekomej niefortunnej próbie przeprawy przez górski potok, która zakończyła się „kąpielą” jednego z „narciarzy”, oddział zebrał się na odprawie w celu wymiany pozyskanych informacji. Kierowca przywiózł z Centrali nowe rozkazy w zamkniętej szarej kopercie. Kolec rozerwał kopertę i odczytał rozkaz majora Toporskiego. Brzmiał następująco: „Niezwłocznie przeprowadzić akcję neutralizacji obiektu. Tunele pozostawić drożne. Zniszczyć wyposażenie amplifikatorni i anteny nadawcze. Zdobyć książkę kodów. Przygotować plan ewakuacji oddziału”.
Jedenastu wojskowych siedziało do późnych godzin wieczornych, wykorzystując metodę „burzy mózgów”, wypijając kolejne gorące herbaty z dodatkiem konfitur, kombinowało nad najlepszym sposobem wniknięcia do wnętrza bunkra. Przemoczony żołnierz, zawinięty w ciepły koc, siedział oparty plecami o piec kaflowy, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, miodem i czosnkiem. Zdawał szczegółową relację z penetracji szybu wentylacyjnego.
Oddział miał do dyspozycji kilka puszek gazu usypiającego, maski przeciwgazowe, niewielką ilość materiałów wybuchowych oraz skrzynkę amunicji. To musiało wystarczyć przeciwko dobrze uzbrojonym wartownikom i personelowi bunkra o nieznanej liczebności. Kapitan nakazał wszystkim udać się na spoczynek. Sam usiadł w swoim pokoju i zapisywał ołówkiem na kartce różne scenariusze. Około północy plan ataku zaczynał nabierać realnych kształtów, jednak było jeszcze wiele znaków zapytania. Zgasił lampę naftową i podszedł do okna. Spojrzał w bezchmurne, rozgwieżdżone niebo rozpostarte nad Doliną Trosk. „To będzie mroźna noc” pomyślał udając się na spoczynek.
Tej nocy temperatura otoczenia znacznie spadła. Mróz wymalował na szybach białego domku wymyślne wzory. Gospodarze krzątali się na dole, dokładali do pieca i przygotowywali poranny posiłek.
Kolec wstał bardzo wcześnie i obudził sapera, któremu zlecił przygotowanie dziesięciu niewielkich ładunków trotylu, inicjowanych lontem prochowym, o czasie zwłoki rzędu dwóch minut oraz sześciu większych o sile wybuchu wystarczającej do skruszenia litej skały. Żołnierz od razu zabrał się do roboty. W pierwszej kolejności wykonał badanie czasu palenia lontu. Odciął z krążka kawałek sznura o długości około 30 cm, zapalił go i za pomocą zegarka zmierzył czas palenia. Lont prochowy, według instrukcji saperskiej powinien palić się równomiernie, z szybkością 1 cm na sekundę. Dopuszczalne odchylenia wynoszą +/– 10%.
Radiotelegrafista otrzymał polecenie wysłania krótkiego zaszyfrowanego meldunku do Centrali, w którym Kolec informował: „Zaczynamy akcję zgodnie z rozkazem. Potrzebny transport do ewakuacji oddziału na godz. 20:00 z Rybnicy Małej”. Odpowiedź z Centrali była jeszcze krótsza: „Przystąpić do realizacji bez zbędnej zwłoki”. Po zakończeniu transmisji, zgodnie z instrukcją kapitana, zdemontował antenę podwieszoną na rynnie i gałęziach rozłożystej czereśni. Oba komunikaty przechwyciły niemieckie służby nasłuchu radiowego. Szyfrogramy przekazano do specjalistów od łamania szyfrów w pionie wywiadu radiowego Grupy Wschód. Po trzech godzinach treść komunikatów przestała stanowić dla Niemców tajemnicę. Dodatkowo dwie mobilne stacje namiernikowe stacjonujące w Górach Wałbrzyskich, we współpracy z radiostacją na Wielkiej Sowie dokonały precyzyjnego radionamiaru i wskazały źródło sygnału wrogiego nadajnika – miejscem tym była Dolina Trosk.
Reszta oddziału zajęta była czyszczeniem broni oraz pakowaniem ekwipunku. Żołnierze posługiwali się polskimi pistoletami samopowtarzalnymi Vis wz. 35 (łac. siła), konstrukcji Piotra Wilniewczyca i Jana Skrzypińskiego. Pistolety te z załadowanym magazynkiem, mieszczącym 8 nabojów typu 9 x 19 Parabellum, miały masę 1120 g.
Podczas śniadania, na które składała się jajecznica na boczku, popijana kawą z mlekiem, Kolec poinformował gospodynię, że cała grupa wybiera się na dłuższą wyprawę po górach i prawdopodobnie wróci do białego domku późnym wieczorem. Po śniadaniu żołnierze udali się na górę – dowódca polecił im odpocząć przed akcją, podczas gdy sam wybrał się na krótki spacer w kierunku stacji kolejowej Jedlina–Zdrój. Chciał jeszcze raz przemyśleć plan ataku na bunkier w tunelu. Szedł wolno, mróz szczypał go w uszy i skrzypiał pod ciężkimi, skórzanymi butami. Od strony stacji nadchodził patrol złożony z dwóch żołnierzy odzianych w szare mundury. Kolec domyślił się, że opuścili peron i zmierzają do obiektu wartowni. Mam nadzieję, że mnie nie zaczepią – pomyślał. Szedł nadal przed siebie zachowując zupełny spokój. Z tyłu za paskiem miał schowany pistolet. Patrol zbliżył się na odległość 3 metrów.
– Ausweis Bitte! (Dokumenty proszę!)
Kapitan-cywil z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął świetnie podrobione pozwolenie na pracę (niem. Arbeitsausweis) w jednej z wałbrzyskich kopalni. Dowódca patrolu sprawdził dokument, oddał go i powiedział.
– Alles ist in Ordnung. Danke. (Wszystko w porządku. Dziękuję.)
Kapitan, o ile zaszłaby taka potrzeba, skorzystałby z posiadanej broni służbowej, jednak wywołanie strzelaniny w tej chwili nie było dobrym pomysłem. Wszedł do budynku stacyjnego, postudiował chwilę rozkłady jazdy pociągów i zakupił w małym kiosku pocztówkę z widokiem na panoramę Jedliny–Zdroju. Po godzinie wrócił do bazy, zebrał wszystkich i przedstawił skrupulatny plan ataku na obiekt. Żołnierze słuchali z uwagą, od czasu do czasu dopytując o szczegóły. Ustalono podział na grupy zadaniowe i wyznaczono dla każdej z nich zadania cząstkowe. Sukces operacji zależał od dobrej synchronizacji zadań. Należało przeprowadzić szybką, precyzyjną akcję, zaskoczyć przeciwnika, podłożyć ładunki, wykraść książkę kodów i bezpiecznie ewakuować się z obiektu bunkra amplifikatorni. Należało przyjąć założenie, że wartownicy i obsługa obiektu nie będzie stać z założonymi rękoma i przypatrywać się działaniom oddziału Kolca ze stoickim spokojem.
– O 11:20 zbiórka przed domkiem. Cel Mały Wołowiec. To nie są ćwiczenia. Docieramy do szybu, ja i saper zjeżdżamy jako pierwsi. Przecinamy po drodze przewody antenowe. Grupa „Pierwsza” niszczy anteny, co powinno zająć część personelu bunkra, będą musieli wyjść naprawić uszkodzenie. Wtedy ich zdejmujecie. Wchodzimy do pomieszczeń filtrowentylacyjnych, rozpylamy gaz usypiający. Grupa „Druga” zjeżdża po nas i robi zasadzkę na obsługę drezyny, która dowozi zaopatrzenie. Wyciągamy aktualne hasło, co umożliwi nam wejście do obiektu od strony tunelu, będzie to również droga ewakuacji z obiektu. Sygnalizacja świetlna za pomocą latarek jak przy poprzedniej penetracji szybu. Wszyscy w tunelu i w szybie pracujemy w maskach przeciwgazowych. Wycofujemy się w kierunku Przełęczy Koziej i dalej do Rybnicy Małej, gdzie będzie na nas czekać półciężarówka. Czas do zbiórki – pół godziny. Rozejść się!
Pociąg sztabowy, zestawiony z dziewięciu wagonów stał aktualnie w pobliżu stacji Świebodzice (niem. Freiburg in Schlesien). Wkrótce miał wyruszyć w stronę Wałbrzycha, aby dotrzeć do tunelu pod Małym Wołowcem, gdzie planowano dokonać wizytacji nowo oddanego do użytkowania obiektu specjalnego przeznaczenia. Z wagonu łączności wysunięto antenę teleskopową, która wyglądała jak maszt, z którego poryw silnego wiatru zerwał flagę. Lokomotywa uzupełniała zapas wody, korzystając z zasobów pobliskiej wieży ciśnień. W salonce dysponenta pociągu sztabowego, w głębokich fotelach, siedziało czterech wysokich rangą oficerów. Najwyższy stopniem siedział blisko okna, ze względu na lepsze warunki oświetleniowe, przeglądając najświeższe meldunki. Pozostali analizowali sytuację, kreśląc symbole na mapach sztabowych.
Normalną praktyką było informowanie personelu odwiedzanych stacji w ostatnim możliwym momencie, zwykle do dwóch godzin przed przyjazdem na miejsce. O przyjeździe i wizytacji uprzedzono drogą radiową również dowódcę stacji wzmacniakowej, który poinformował o tym fakcie swoich podwładnych.
*
Oddział Kolca dotarł w pobliże szczytu Małego Wołowca, skąd skierował się na wschód w stronę szybu. Gdy zbliżyli się do ceglanej obudowy wlotu, spostrzegli w jego pobliżu ślady na śniegu. Drzwi prowadzące do obudowy szybu były w jednej trzeciej przysypane śniegiem. Głos zabrał kapitan. – Jakąś godzinę temu przeszedł tędy patrol. Dwóch żołnierzy i pies, prawdopodobnie owczarek. Mamy szczęście, śnieg zamaskował ślady naszej niedawnej obecności w tym miejscu. Musimy działać szybko, ale z rozwagą. Grupa „Pierwsza”! Zdemontować anteny!
Trzech żołnierzy, używając kombinerek i brzeszczotu, których użyczył saper, sprawnie odcięło linki stalowe i położyło maszty anten radiowych. Zdemontowali poszczególne segmenty i porozrzucali je w różnych kierunkach, ukrywając komponenty w śnieżnych zaspach. Po upływie pięciu minut radiooperator, będący około 100 metrów w bunkrze poniżej, zameldował dowódcy amplifikatorni zauważoną przerwę w ciągłości obwodów antenowych. Oficer zaklął siarczyście i natychmiast wysłał dwóch żołnierzy – specjalistów łączności, z rozkazem sprawdzenia anten na zboczu Małego Wołowca i dokonania jak najszybszej naprawy obwodów. Awaria anten w tym momencie, w kontekście zbliżającej się wizytacji oficjeli, mogła się dla niego zakończyć fatalnie.
Grupa „Druga” umożliwiła dostęp do szybu, odgarniając śnieg wykorzystując kończyny dolne. Otworzono stalowe drzwi. Stanowisko zjazdowe i lina były na swoim miejscu. Jako pierwszy obciążył linę kapitan i ostrożnie rozpoczął zjazd w kierunku dna szybu wentylacyjnego. Zanim ruszył w dół, poinstruował podopiecznych.
– Saper, zjeżdżasz po mnie, po sygnale „trzy krótkie błyski”. Po twoim sygnale zjeżdżają pojedynczo żołnierze grupy „Drugiej”. Spotykamy się na dole. Na moją komendę, maski w pogotowie! Maski włóż!
Siarczysty mróz utworzył na ścianach szybu kilkunastometrowy lodospad. Lodowe draperie wyglądały obłędnie, były jednak potencjalnie niebezpieczne dla żołnierzy w przypadku ich obrywu.
Kolec znalazł dogodne miejsce, w którym mógł stanąć na skalnym występie, wyjął nóż szturmowy i przeciął przewody antenowe, biegnące w korytkach wzdłuż ścian szybu, po czym zjechał do podstawy i przekazał sygnał świetlny. Po dziesięciu minutach dołączył do niego saper. Po upewnieniu się, że w pomieszczeniu z systemem filtrowentylacji nikt obecnie nie przebywa, tak cicho, jak to tylko możliwe, rozpoczęli wycinanie siatki umieszczonej w otworze wentylacyjnym. W tym czasie w dół szybu zjeżdżał kolejny żołnierz.
Siatka ustąpiła, co umożliwiło dostanie się do wnętrza obiektu. Kolec przecisnął się jako pierwszy i odebrał od sapera dwa plecaki, zawierające przygotowane wcześniej ładunki wybuchowe i puszki z gazem usypiającym. Saper, wykorzystując zapasowy filtropochłaniacz zablokował drzwi, uniemożliwiając obsłudze wejście do pomieszczeń filtrowentylatorni. W tym samym czasie Kolec po odkręceniu kilku śrub otworzył klapę rewizyjną układu wymiany powietrza. W kanale wentylacyjnym umieścił puszki z gazem, których wieczka uprzednio przedziurawił nożem. Po zakończeniu operacji zamknął kalpę rewizyjną, mocując ją na dwóch śrubach.
Odczekiwali, aż system wentylacji doprowadzi gaz do pomieszczeń schronowych, gdy do ich uszu dobiegł potężny hałas – blisko stumetrowy szyb zadziałał jak wielkie pudło rezonansowe. Domyślili się, że doszło do obrywu lodowego nacieku, który spadł z wysokości kilkudziesięciu metrów do podstawy szybu. Nie wiedzieli jednak, że spadający kawał lodu drasnął lewe przedramię jednego z żołnierzy. Rana na szczęście nie była głęboka, dzięki czemu zdołał on zjechać do samego dna szybu.
– Pewnie już o nas wiedzą – głos sapera brzmiał dziwnie, tłumiony gumową warstwą części twarzowej maski przeciwgazowej.
*
Pomocnik dyżurnego ruchu na stacji Wałbrzych od piętnastu minut próbował z marnym skutkiem nawiązać łączność z amplifikatornią. Chciał przekazać obsłudze dwie informacje: pierwszą o tym, że wysłana zostanie do tunelu drezyna pancerna z zaopatrzeniem, drugą o wizytacji wysokich rangą wojskowych, z ewentualnością postoju pociągu sztabowego mogącego potrwać nawet kilka dni.
– Co oni tam wszyscy posnęli? – zastanawiał się w myślach brodaty czterdziestolatek w kolejarskiej czapce.
Gdy po kolejnych pięciu minutach nadal nie udało mu się nawiązać łączności, poinformował przełożonego, który od razu zadzwonił do jednostki Wehrmachtu. Po krótkim zreferowaniu problemu dowódca jednostki w stopniu podporucznika uspokoił dyżurnego ruchu, mówiąc:
– Dziękuję za zgłoszenie. Zajmiemy się tym.
Chwilę później wydał rozkaz żołnierzom z patroli motorowych, aby udali się do tunelu w celu sprawdzenia sytuacji na miejscu.
Sześciu żołnierzy z pełnym oporządzeniem wsiadło na dwa motocykle BMW R 75, wyposażone w boczne wózki. Zgodnie z danymi fabrycznymi pojazdy te mogły osiągać prędkość maksymalną do 92 km/h. Masa bojowa wynosiła 820 kg. Wózki boczne (kosze) były wyposażone w jarzma, które pozwalały na zamontowanie w nich karabinów maszynowych MG34. Grupa patrolowa nawet w warunkach zimowych powinna dotrzeć do wlotu tunelu od strony Podgórza w ciągu najdalej 25 minut.
Ranny żołnierz z grupy „Drugiej” po zaopatrzeniu rany przedramienia za pomocą opatrunku osobistego, dołączył do partnera, który znajdował się w kanale łączącym szyb wentylacyjny z tubą tunelu. Do ich uszu dobiegł dźwięk nadjeżdżającej wolno drezyny pancernej Steyer. Przygotowali wcześniej rodzaj drabinki sznurowej, dzięki której można się będzie dostać na poziom torowiska. Operator drezyny zatrzymał pojazd w okolicy wejścia do odnogi korytarza prowadzącego w kierunku amplifikatorni. Nie wyłączał silnika. Z otwartych bocznych drzwi drezyny wyskoczyło dwóch żołnierzy, aby rozładować termosy i kartony z prowiantem. Operator Steyera również opuścił kabinę i zaczął macać kieszenie munduru w poszukiwaniu papierośnicy i zapałek. Gdy tylko dwaj żołnierze zginęli w niszy wykutej w ścianie tunelu, grupa „Druga” podjęła działanie. Zupełnie zaskoczony kierowca wypuścił z rąk papierośnicę na widok dwóch żołnierzy, trzymających w dłoniach pistolety.
– Nicht schießen! Ich bin nur der Fahrer! (Nie strzelać! Jestem tylko kierowcą!) – powiedział błagalnym tonem głosu.
Po skrępowaniu dłoni operatora drezyny oraz nóg w kostkach, żołnierze przenieśli go do najbliższej niszy. Sami udali się w ślad za żołnierzami, którzy weszli do odnogi korytarza. Zastali ich przed gazoszczelnymi drzwiami, które pozostawały zamknięte, pomimo wielokrotnych prób łomotania w chłodną powierzchnię metalu.
– Hände hoch! Sag das Passwort! (Ręce do góry! Podaj hasło!) – tembr głosu podkomendnego Kolca oraz grymas jego twarzy nie pozostawiał żadnego wyboru.
– Die Walküre! (Walkiria!) – jednocześnie odpowiedzieli niemieccy żołnierze.
Zostali skrępowani za pomocą sznurka i siedzieli plecami do siebie, oparci o chłodną ścianę wykutego w litej skale korytarza.
Po odczekaniu dziesięciu minut, Kolec polecił saperowi otwarcie drzwi od pomieszczenia filtrowentylatorni. – Gaz powinien już zadziałać. Ruszamy!
Saper uchylił nieznacznie drzwi i zajrzał przez szparę. W wąskim, wybetonowanym korytarzu nie było nikogo. Asekurując się nawzajem, sprawdzali kolejno pomieszczenia obiektu, aż dotarli do większej komory, w której usytuowano węzeł łączności. Wzdłuż ścian zainstalowano ciągi szaf sterowniczych i zasilających, po prawej stronie znajdowały się stanowiska operatorów łącznic telefonicznych i radiooperatorów. Personel obiektu w liczbie około dziesięciu osób, siedział na drewnianych krzesłach z głowami opartymi o pulpity sterownicze, krosownice i blaty biurek. Dowódca amplifikatorni leżał na betonowej posadzce w pobliżu owalnego stołu, na którym rozłożono schematy komunikacji.
– Poszukaj wyjścia z obiektu, wpuść grupę „Drugą” i rozpocznijcie podkładanie ładunków! – polecił Kolec. Przeszukiwał szuflady biurek do momentu, gdy jego wzrok spoczął na dużym zeszycie oprawionym w zieloną skórę z napisem „Codebuch”.
Dwaj niemieccy specjaliści łączności, zaopatrzeni w torby narzędziowe i zestaw przyrządów pomiarowych, pokonując podziemny wąski tunel wydrążony w skale, z którego korzystano sporadycznie w charakterze wyjścia ewakuacyjnego z bunkra amplifikatorni, dotarli do pionowego szybiku, w którym zamocowana była metalowa drabina. Szybik wyprowadził ich do położonego około 30 metrów wyżej chodnika, będącego pozostałością po nieczynnej kopalni. Z tego miejsca jeden z korytarzy wiódł do obudowanego cegłą wyjścia położonego na północnym zboczu Małego Wołowca. Po przekręceniu dużego klucza w dobrze naoliwionym zamku, dało się otworzyć małe stalowe drzwi, które otwierały się do środka korytarza. Znajdująca się przed wejściem śnieżna zaspa sięgała 60–70 cm. Łącznościowcy zamknęli drzwi i ruszyli w górę zbocza, kierując się do wylotu szybu wentylacyjnego, znajdującego się na szczycie. Po dotarciu na miejsce czekała ich niespodzianka, a mówiąc konkretniej nieoczekiwane spotkanie z uzbrojonymi przedstawicielami grupy „Pierwszej”, odpowiedzialnymi za dewastację anten. Kilka godzin później przywiązanych do drzewa serwisantów, odnajdzie patrol Wehrmachtu.
Saper otworzył gazoszczelne drzwi, prowadzące do tuby tunelu, w którym na uruchomionym silniku stała zaparkowana drezyna. Umożliwiło to wejście do obiektu schronu żołnierzy z grupy „Drugiej”. W obawie przed wybudzeniem się ośmiu członków personelu, Kolec zarządził przeniesienie wszystkich śpiących do pomieszczenia, w którym znajdował się generator prądotwórczy. Drzwi wejściowe przyblokowano jednym z biurek.
Podłożenie wszystkich ładunków wybuchowych zajęło około dziesięciu minut. W tym czasie Kolec rozejrzał się dokładniej po obiekcie. Znalazł na ścianie plan pomieszczeń schronowych, na którym czerwoną linią naniesiono drogę ewakuacyjną z obiektu. Na biurku dowódcy schronu znajdowała się drewniana skrzynka. Kierowany przeczuciem otworzył ją i skoncentrowany dotąd na realizacji zadania, pozwolił sobie w tej chwili na drobną oznakę radości, w postaci szerokiego uśmiechu. Otóż przed kapitanem znajdowała się niemiecka, przenośna, elektromechaniczna maszyna szyfrująca, oparta na zasadzie obracających się wirników, opracowana przez Artura Scherbiusa – Enigma. Była to wersja urządzenia Enigma I, inaczej określana Enigmą Wehrmachtu. Główną różnicą między handlową wersją Enigmy i Enigmy I było dodanie łącznicy kablowej do zamiany liter parami (niem. Steckerbrett), co zwiększało bezpieczeństwo szyfru maszyny.
Kolec znając wartość „znaleziska” polecił zabrać drewnianą skrzynkę jednemu z podkomendnych słowami „pilnuj jej jak oka w głowie” oraz zwrócił się do pododdziału przebywającego w bunkrze.
– Maski zdejm! Spieprzajmy stąd! Wsiadajcie do drezyny, skorzystamy z podwózki.
W schronie pozostał Kolec wraz z saperem. Pozostali przedostali się korytarzem do tunelu i zaczęli zajmować miejsca w i na drezynie, ponieważ w pojeździe były miejsca tylko dla trzech osób. Wsiadając do kabiny najpierw zobaczyli błysk reflektorów, chwilę później usłyszeli ryk silników motocykli BMW R 75, które właśnie wjeżdżały do tunelu od strony Wałbrzycha. Jeden z żołnierzy siedzących na pancerzu Steyera zeskoczył z niego i pobiegł poinformować kapitana o nadjeżdżającym patrolu. Biegnąc spojrzał odruchowo w kierunku drugiego końca tunelu. W oddali błyskały światła latarek, z całą pewnością było ich około dwudziestu.
– Stójcie! Mamy problem! Od strony Wałbrzycha jadą tu zwiadowcy Wehrmachtu na motocyklach! Od drugiej strony zmierza oddział w sile około dwudziestu żołnierzy!
Kolec zadecydował błyskawicznie. – Zatrzymać patrol za wszelką cenę! Ostrzelać nieprzyjaciela z broni maszynowej i wycofać się do schronu. Użyjemy wyjścia ewakuacyjnego!
Cdn..
„O czym milczy tunel” (fragm..)
Punktualnie o godzinie 13:30 ze stacji Wałbrzych Główny w kierunku trasy na Kłodzko wyruszyła niemiecka, samobieżna drezyna pancerna (niem. Leichte Schienenpanzer). Był to ośmiotonowy Steyer K 2670, wyposażony w silnik spalinowy o mocy 76 KM, który pozwalał na osiąganie przez pojazd prędkości maksymalnej do 70 km/h. Grubość pancerza miejscami dochodziła do 14,5 mm. Na pojeździe zamontowano stację radiową oraz antenę, co pozwalało utrzymywać stałą łączność z operatorami drezyny. Pojazdy tego typu świetnie sprawdzały się w misjach zwiadowczych i patrolowych, a połączone ze sobą w ilości zwykle do dziesięciu sztuk, stanowiły podstawę tzw. lekkich pociągów pancernych.
Wewnątrz drezyny siedziało trzech niemieckich żołnierzy: kierowca drezyny oraz strzelcy, obsługujący ciężki i lekki karabin maszynowy. Cała trójka bacznie obserwowała otoczenie torowiska zarówno przed jak i za pojazdem. Pojazd kursował regularnie do wnętrza tunelu pod Małym Wołowcem, dowożąc zaopatrzenie oraz posiłki dla obsługi bunkra amplifikatorni.
Kierowca Steyera zatrzymał pojazd w okolicach środka tunelu. Z drezyny wyskoczył jeden z żołnierzy, który odbierał od drugiego, stojącego w drzwiach pojazdu dwa termosy plecakowe o pojemności 12 l każdy oraz kartonowe pakunki. Żołnierze założyli termosy na ramiona, wzięli po jednym kartonie i podeszli do niszy, za którą znajdował się wydrążony korytarz prowadzący do bunkra. Po pokonaniu kilkunastu metrów stanęli przed stalowymi drzwiami. Można je było otworzyć wyłącznie od środka.
Jeden z żołnierzy zapukał w gazoszczelne drzwi otwartą dłonią. Po chwili zza drzwi dobiegł przytłumiony, lecz bardzo stanowczy głos.
– Passwort! (Hasło!)
– Sei nicht albern, Hans! Die Suppe wird kalt! Tür auf! (Nie wygłupiaj się, Hans! Zupa stygnie! Otwórz drzwi!).
– Passwort! (Hasło!) – ton głosu stawał się jeszcze bardziej stanowczy.
– Herbstblatt! (Jesienny liść!).
Szczęknął mechanizm ryglujący i ciężkie, stalowe drzwi otworzyły się. W prześwicie stał wysoki żołnierz w szarym mundurze z emblematem pioruna. Uzbrojony był w pistolet maszynowy MP 40 ze składaną kolbą (niem. Maschinenpistole 40), kalibru 9 mm, zasilany nabojem 9 × 19 mm Parabellum, którego magazynek wypełniony był 32. nabojami. Żołnierze postawili kartony i termosy na posadzce betonowej za drzwiami i wrócili po resztę zaopatrzenia. Wracając do pojazdu, oczekującego w tunelu zabrali dwa puste termosy, przywiezione do bunkra wczoraj. Kierowca drezyny uruchomił silnik i skierował pojazd pancerny z powrotem do stacji Wałbrzych (niem. Dittersbach), aby zaparkować Steyera pod dachem garażu lokomotywowni.
Personel stacji wzmacniakowej, odczuwający „lekkie ssanie” w żołądkach, wyczekiwał sygnału dźwiękowego, oznaczającego porę upragnionego obiadu. Po otwarciu termosu pomieszczenia bunkra wypełnił intensywny zapach polewki z grochu z dodatkiem wędzonej słoniny. Ślinianki niemieckiego pododdziału łączności zaczęły pracować wydajniej.
Operatorzy telefoniczni oraz radiowi spożywali posiłek na zmianę, zapewniając nieprzerwaną pracę amplifikatorni. Po umyciu rąk w kąciku sanitarnohigienicznym, udawali się z własnymi menażkami i niezbędnikami do wyznaczonego miejsca w schronie, gdzie dyżurny żołnierz nakładał stosowne porcje. Niezwłocznie po zakończeniu posiłku wracali na swoje stanowiska przy biurkach, na których stały urządzenia dalekopisowe, łącznice, krosownice i radiostacje.
*
Tymczasem wiszący w szybie wentylacyjnym na linie sizalowej podkomendny kapitana Kolca, osiągnął głębokość minus 50 metrów i przyglądał się korytkom, w których poprowadzono przewody antenowe. Jego nos wyraźnie wyczuł znajomy zapach grochówki. Nadał dowódcy dwa krótkie sygnały latarką i zaczął kontynuować zjazd na linie w kierunku dna szybu, którego górna część posiadała ceglaną obudowę o okrągłym przekroju. Od poziomu minus 23 m zaraz przy końcu części ceglanej, szyb wydrążony w litej skale znacznie się poszerzał i zmieniał przekrój na kwadratowy.
Będący w okolicach połowy szybu żołnierz zauważył wypływającą ze skał wodę, która powodowała, że zjazd od 35 metrów przed dnem musiał się odbywać w rzęsistym deszczu, mimo, że na zewnątrz sypał drobniutki śnieżek. Przemoczony podkomendny Kolca dotarł do dna szybu i sygnałem świetlnym poinformował kapitana, że dotarł do poziomu torowiska. Wykonując lekkie wahadło udało mu się dostać do obudowanego cegłą klinkierową kanału łączącego szyb z tubą tunelu. Wychylił się przez krawędź i szybko wycofał, ponieważ spostrzegł stojącą w tunelu drezynę pancerną oraz dwóch stojących przy niej niemieckich żołnierzy z termosami plecakowymi. Położył się na posadzce kanału i nadstawił uszu. Zdobył cenne informacje. Jeden z żołnierzy żalił się drugiemu, że Hans z amplifikatorni jest strasznym służbistą, że „trochę przesadza z tymi hasłami” i że „powinien trochę wyluzować”. Wykorzystując hałas pracującego silnika drezyny, żołnierz przedostał się do szybu i stanął na jego dnie. Udało mu się zlokalizować przepusty ceramiczne, przez które kable antenowe zostały wprowadzone do pomieszczeń bunkra. Poniżej znajdowała się kratka wentylacyjna, o wymiarach umożliwiających przedostanie się do wnętrza osoby o szczupłej sylwetce. Przez drobną metalową siateczkę widać było schronowe urządzenia filtrowentylacyjne z filtropochłaniaczami, których zadaniem było utrzymanie założonego nadciśnienia wewnątrz obiektu oraz oczyszczenie i doprowadzenie świeżego powietrza do pomieszczeń bunkra. Wyrzut zużytego powietrza następował samoczynnie poprzez wywiewne klapy schronowe, otwierające się przy określonym nadciśnieniu.
Zupełnie przemoczony żołnierz nadał pięciosekundowy sygnał świetlny i rozpoczął mozolną wspinaczkę po linie. Do pokonania miał 95 metrów, z czego pierwsze 35 w rzęsistym deszczu. Z zimna zaczynały mu grabieć dłonie, lina sizalowa była sztywna i mokra. Na pół minuty włożył dłonie pod pachy, co przywróciło w nich krążenie i czucie. No, do roboty – pomyślał – przecież nie mogę tu zostać – i kontynuował wspinaczkę. Po kilku metrach rozgrzał mięśnie i po 40 minutach wysiłku stanął na szczycie ceglanej obudowy szybu. Przywitał go Kolec szerokim uśmiechem i uściskiem mocnej dłoni.
– Dobra robota żołnierzu! Zwijajmy się z tej dziury. Jesteś zupełnie przemoczony. Załóż moją kurtkę.
Kapitan postanowił pozostawić stanowisko zjazdowe wraz z liną w szybie co było nieco ryzykowne, ale pozwalało zaoszczędzić cenne minuty, w przypadku potrzeby ponownej penetracji wydrążonego w skale komina.
Grupy „Szyb” i „Podgórze” wróciły do bazy w białym domku, w którym czekała już grupa „Prowiant”. Po posileniu się ciepłą zupą i opowiedzeniu gospodarzom o rzekomej niefortunnej próbie przeprawy przez górski potok, która zakończyła się „kąpielą” jednego z „narciarzy”, oddział zebrał się na odprawie w celu wymiany pozyskanych informacji. Kierowca przywiózł z Centrali nowe rozkazy w zamkniętej szarej kopercie. Kolec rozerwał kopertę i odczytał rozkaz majora Toporskiego. Brzmiał następująco: „Niezwłocznie przeprowadzić akcję neutralizacji obiektu. Tunele pozostawić drożne. Zniszczyć wyposażenie amplifikatorni i anteny nadawcze. Zdobyć książkę kodów. Przygotować plan ewakuacji oddziału”.
Jedenastu wojskowych siedziało do późnych godzin wieczornych, wykorzystując metodę „burzy mózgów”, wypijając kolejne gorące herbaty z dodatkiem konfitur, kombinowało nad najlepszym sposobem wniknięcia do wnętrza bunkra. Przemoczony żołnierz, zawinięty w ciepły koc, siedział oparty plecami o piec kaflowy, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, miodem i czosnkiem. Zdawał szczegółową relację z penetracji szybu wentylacyjnego.
Oddział miał do dyspozycji kilka puszek gazu usypiającego, maski przeciwgazowe, niewielką ilość materiałów wybuchowych oraz skrzynkę amunicji. To musiało wystarczyć przeciwko dobrze uzbrojonym wartownikom i personelowi bunkra o nieznanej liczebności. Kapitan nakazał wszystkim udać się na spoczynek. Sam usiadł w swoim pokoju i zapisywał ołówkiem na kartce różne scenariusze. Około północy plan ataku zaczynał nabierać realnych kształtów, jednak było jeszcze wiele znaków zapytania. Zgasił lampę naftową i podszedł do okna. Spojrzał w bezchmurne, rozgwieżdżone niebo rozpostarte nad Doliną Trosk. „To będzie mroźna noc” pomyślał udając się na spoczynek.
Tej nocy temperatura otoczenia znacznie spadła. Mróz wymalował na szybach białego domku wymyślne wzory. Gospodarze krzątali się na dole, dokładali do pieca i przygotowywali poranny posiłek.
Kolec wstał bardzo wcześnie i obudził sapera, któremu zlecił przygotowanie dziesięciu niewielkich ładunków trotylu, inicjowanych lontem prochowym, o czasie zwłoki rzędu dwóch minut oraz sześciu większych o sile wybuchu wystarczającej do skruszenia litej skały. Żołnierz od razu zabrał się do roboty. W pierwszej kolejności wykonał badanie czasu palenia lontu. Odciął z krążka kawałek sznura o długości około 30 cm, zapalił go i za pomocą zegarka zmierzył czas palenia. Lont prochowy, według instrukcji saperskiej powinien palić się równomiernie, z szybkością 1 cm na sekundę. Dopuszczalne odchylenia wynoszą +/– 10%.
Radiotelegrafista otrzymał polecenie wysłania krótkiego zaszyfrowanego meldunku do Centrali, w którym Kolec informował: „Zaczynamy akcję zgodnie z rozkazem. Potrzebny transport do ewakuacji oddziału na godz. 20:00 z Rybnicy Małej”. Odpowiedź z Centrali była jeszcze krótsza: „Przystąpić do realizacji bez zbędnej zwłoki”. Po zakończeniu transmisji, zgodnie z instrukcją kapitana, zdemontował antenę podwieszoną na rynnie i gałęziach rozłożystej czereśni. Oba komunikaty przechwyciły niemieckie służby nasłuchu radiowego. Szyfrogramy przekazano do specjalistów od łamania szyfrów w pionie wywiadu radiowego Grupy Wschód. Po trzech godzinach treść komunikatów przestała stanowić dla Niemców tajemnicę. Dodatkowo dwie mobilne stacje namiernikowe stacjonujące w Górach Wałbrzyskich, we współpracy z radiostacją na Wielkiej Sowie dokonały precyzyjnego radionamiaru i wskazały źródło sygnału wrogiego nadajnika – miejscem tym była Dolina Trosk.
Reszta oddziału zajęta była czyszczeniem broni oraz pakowaniem ekwipunku. Żołnierze posługiwali się polskimi pistoletami samopowtarzalnymi Vis wz. 35 (łac. siła), konstrukcji Piotra Wilniewczyca i Jana Skrzypińskiego. Pistolety te z załadowanym magazynkiem, mieszczącym 8 nabojów typu 9 x 19 Parabellum, miały masę 1120 g.
Podczas śniadania, na które składała się jajecznica na boczku, popijana kawą z mlekiem, Kolec poinformował gospodynię, że cała grupa wybiera się na dłuższą wyprawę po górach i prawdopodobnie wróci do białego domku późnym wieczorem. Po śniadaniu żołnierze udali się na górę – dowódca polecił im odpocząć przed akcją, podczas gdy sam wybrał się na krótki spacer w kierunku stacji kolejowej Jedlina–Zdrój. Chciał jeszcze raz przemyśleć plan ataku na bunkier w tunelu. Szedł wolno, mróz szczypał go w uszy i skrzypiał pod ciężkimi, skórzanymi butami. Od strony stacji nadchodził patrol złożony z dwóch żołnierzy odzianych w szare mundury. Kolec domyślił się, że opuścili peron i zmierzają do obiektu wartowni. Mam nadzieję, że mnie nie zaczepią – pomyślał. Szedł nadal przed siebie zachowując zupełny spokój. Z tyłu za paskiem miał schowany pistolet. Patrol zbliżył się na odległość 3 metrów.
– Ausweis Bitte! (Dokumenty proszę!)
Kapitan-cywil z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął świetnie podrobione pozwolenie na pracę (niem. Arbeitsausweis) w jednej z wałbrzyskich kopalni. Dowódca patrolu sprawdził dokument, oddał go i powiedział.
– Alles ist in Ordnung. Danke. (Wszystko w porządku. Dziękuję.)
Kapitan, o ile zaszłaby taka potrzeba, skorzystałby z posiadanej broni służbowej, jednak wywołanie strzelaniny w tej chwili nie było dobrym pomysłem. Wszedł do budynku stacyjnego, postudiował chwilę rozkłady jazdy pociągów i zakupił w małym kiosku pocztówkę z widokiem na panoramę Jedliny–Zdroju. Po godzinie wrócił do bazy, zebrał wszystkich i przedstawił skrupulatny plan ataku na obiekt. Żołnierze słuchali z uwagą, od czasu do czasu dopytując o szczegóły. Ustalono podział na grupy zadaniowe i wyznaczono dla każdej z nich zadania cząstkowe. Sukces operacji zależał od dobrej synchronizacji zadań. Należało przeprowadzić szybką, precyzyjną akcję, zaskoczyć przeciwnika, podłożyć ładunki, wykraść książkę kodów i bezpiecznie ewakuować się z obiektu bunkra amplifikatorni. Należało przyjąć założenie, że wartownicy i obsługa obiektu nie będzie stać z założonymi rękoma i przypatrywać się działaniom oddziału Kolca ze stoickim spokojem.
– O 11:20 zbiórka przed domkiem. Cel Mały Wołowiec. To nie są ćwiczenia. Docieramy do szybu, ja i saper zjeżdżamy jako pierwsi. Przecinamy po drodze przewody antenowe. Grupa „Pierwsza” niszczy anteny, co powinno zająć część personelu bunkra, będą musieli wyjść naprawić uszkodzenie. Wtedy ich zdejmujecie. Wchodzimy do pomieszczeń filtrowentylacyjnych, rozpylamy gaz usypiający. Grupa „Druga” zjeżdża po nas i robi zasadzkę na obsługę drezyny, która dowozi zaopatrzenie. Wyciągamy aktualne hasło, co umożliwi nam wejście do obiektu od strony tunelu, będzie to również droga ewakuacji z obiektu. Sygnalizacja świetlna za pomocą latarek jak przy poprzedniej penetracji szybu. Wszyscy w tunelu i w szybie pracujemy w maskach przeciwgazowych. Wycofujemy się w kierunku Przełęczy Koziej i dalej do Rybnicy Małej, gdzie będzie na nas czekać półciężarówka. Czas do zbiórki – pół godziny. Rozejść się!
Pociąg sztabowy, zestawiony z dziewięciu wagonów stał aktualnie w pobliżu stacji Świebodzice (niem. Freiburg in Schlesien). Wkrótce miał wyruszyć w stronę Wałbrzycha, aby dotrzeć do tunelu pod Małym Wołowcem, gdzie planowano dokonać wizytacji nowo oddanego do użytkowania obiektu specjalnego przeznaczenia. Z wagonu łączności wysunięto antenę teleskopową, która wyglądała jak maszt, z którego poryw silnego wiatru zerwał flagę. Lokomotywa uzupełniała zapas wody, korzystając z zasobów pobliskiej wieży ciśnień. W salonce dysponenta pociągu sztabowego, w głębokich fotelach, siedziało czterech wysokich rangą oficerów. Najwyższy stopniem siedział blisko okna, ze względu na lepsze warunki oświetleniowe, przeglądając najświeższe meldunki. Pozostali analizowali sytuację, kreśląc symbole na mapach sztabowych.
Normalną praktyką było informowanie personelu odwiedzanych stacji w ostatnim możliwym momencie, zwykle do dwóch godzin przed przyjazdem na miejsce. O przyjeździe i wizytacji uprzedzono drogą radiową również dowódcę stacji wzmacniakowej, który poinformował o tym fakcie swoich podwładnych.
*
Oddział Kolca dotarł w pobliże szczytu Małego Wołowca, skąd skierował się na wschód w stronę szybu. Gdy zbliżyli się do ceglanej obudowy wlotu, spostrzegli w jego pobliżu ślady na śniegu. Drzwi prowadzące do obudowy szybu były w jednej trzeciej przysypane śniegiem. Głos zabrał kapitan. – Jakąś godzinę temu przeszedł tędy patrol. Dwóch żołnierzy i pies, prawdopodobnie owczarek. Mamy szczęście, śnieg zamaskował ślady naszej niedawnej obecności w tym miejscu. Musimy działać szybko, ale z rozwagą. Grupa „Pierwsza”! Zdemontować anteny!
Trzech żołnierzy, używając kombinerek i brzeszczotu, których użyczył saper, sprawnie odcięło linki stalowe i położyło maszty anten radiowych. Zdemontowali poszczególne segmenty i porozrzucali je w różnych kierunkach, ukrywając komponenty w śnieżnych zaspach. Po upływie pięciu minut radiooperator, będący około 100 metrów w bunkrze poniżej, zameldował dowódcy amplifikatorni zauważoną przerwę w ciągłości obwodów antenowych. Oficer zaklął siarczyście i natychmiast wysłał dwóch żołnierzy – specjalistów łączności, z rozkazem sprawdzenia anten na zboczu Małego Wołowca i dokonania jak najszybszej naprawy obwodów. Awaria anten w tym momencie, w kontekście zbliżającej się wizytacji oficjeli, mogła się dla niego zakończyć fatalnie.
Grupa „Druga” umożliwiła dostęp do szybu, odgarniając śnieg wykorzystując kończyny dolne. Otworzono stalowe drzwi. Stanowisko zjazdowe i lina były na swoim miejscu. Jako pierwszy obciążył linę kapitan i ostrożnie rozpoczął zjazd w kierunku dna szybu wentylacyjnego. Zanim ruszył w dół, poinstruował podopiecznych.
– Saper, zjeżdżasz po mnie, po sygnale „trzy krótkie błyski”. Po twoim sygnale zjeżdżają pojedynczo żołnierze grupy „Drugiej”. Spotykamy się na dole. Na moją komendę, maski w pogotowie! Maski włóż!
Siarczysty mróz utworzył na ścianach szybu kilkunastometrowy lodospad. Lodowe draperie wyglądały obłędnie, były jednak potencjalnie niebezpieczne dla żołnierzy w przypadku ich obrywu.
Kolec znalazł dogodne miejsce, w którym mógł stanąć na skalnym występie, wyjął nóż szturmowy i przeciął przewody antenowe, biegnące w korytkach wzdłuż ścian szybu, po czym zjechał do podstawy i przekazał sygnał świetlny. Po dziesięciu minutach dołączył do niego saper. Po upewnieniu się, że w pomieszczeniu z systemem filtrowentylacji nikt obecnie nie przebywa, tak cicho, jak to tylko możliwe, rozpoczęli wycinanie siatki umieszczonej w otworze wentylacyjnym. W tym czasie w dół szybu zjeżdżał kolejny żołnierz.
Siatka ustąpiła, co umożliwiło dostanie się do wnętrza obiektu. Kolec przecisnął się jako pierwszy i odebrał od sapera dwa plecaki, zawierające przygotowane wcześniej ładunki wybuchowe i puszki z gazem usypiającym. Saper, wykorzystując zapasowy filtropochłaniacz zablokował drzwi, uniemożliwiając obsłudze wejście do pomieszczeń filtrowentylatorni. W tym samym czasie Kolec po odkręceniu kilku śrub otworzył klapę rewizyjną układu wymiany powietrza. W kanale wentylacyjnym umieścił puszki z gazem, których wieczka uprzednio przedziurawił nożem. Po zakończeniu operacji zamknął kalpę rewizyjną, mocując ją na dwóch śrubach.
Odczekiwali, aż system wentylacji doprowadzi gaz do pomieszczeń schronowych, gdy do ich uszu dobiegł potężny hałas – blisko stumetrowy szyb zadziałał jak wielkie pudło rezonansowe. Domyślili się, że doszło do obrywu lodowego nacieku, który spadł z wysokości kilkudziesięciu metrów do podstawy szybu. Nie wiedzieli jednak, że spadający kawał lodu drasnął lewe przedramię jednego z żołnierzy. Rana na szczęście nie była głęboka, dzięki czemu zdołał on zjechać do samego dna szybu.
– Pewnie już o nas wiedzą – głos sapera brzmiał dziwnie, tłumiony gumową warstwą części twarzowej maski przeciwgazowej.
*
Pomocnik dyżurnego ruchu na stacji Wałbrzych od piętnastu minut próbował z marnym skutkiem nawiązać łączność z amplifikatornią. Chciał przekazać obsłudze dwie informacje: pierwszą o tym, że wysłana zostanie do tunelu drezyna pancerna z zaopatrzeniem, drugą o wizytacji wysokich rangą wojskowych, z ewentualnością postoju pociągu sztabowego mogącego potrwać nawet kilka dni.
– Co oni tam wszyscy posnęli? – zastanawiał się w myślach brodaty czterdziestolatek w kolejarskiej czapce.
Gdy po kolejnych pięciu minutach nadal nie udało mu się nawiązać łączności, poinformował przełożonego, który od razu zadzwonił do jednostki Wehrmachtu. Po krótkim zreferowaniu problemu dowódca jednostki w stopniu podporucznika uspokoił dyżurnego ruchu, mówiąc:
– Dziękuję za zgłoszenie. Zajmiemy się tym.
Chwilę później wydał rozkaz żołnierzom z patroli motorowych, aby udali się do tunelu w celu sprawdzenia sytuacji na miejscu.
Sześciu żołnierzy z pełnym oporządzeniem wsiadło na dwa motocykle BMW R 75, wyposażone w boczne wózki. Zgodnie z danymi fabrycznymi pojazdy te mogły osiągać prędkość maksymalną do 92 km/h. Masa bojowa wynosiła 820 kg. Wózki boczne (kosze) były wyposażone w jarzma, które pozwalały na zamontowanie w nich karabinów maszynowych MG34. Grupa patrolowa nawet w warunkach zimowych powinna dotrzeć do wlotu tunelu od strony Podgórza w ciągu najdalej 25 minut.
Ranny żołnierz z grupy „Drugiej” po zaopatrzeniu rany przedramienia za pomocą opatrunku osobistego, dołączył do partnera, który znajdował się w kanale łączącym szyb wentylacyjny z tubą tunelu. Do ich uszu dobiegł dźwięk nadjeżdżającej wolno drezyny pancernej Steyer. Przygotowali wcześniej rodzaj drabinki sznurowej, dzięki której można się będzie dostać na poziom torowiska. Operator drezyny zatrzymał pojazd w okolicy wejścia do odnogi korytarza prowadzącego w kierunku amplifikatorni. Nie wyłączał silnika. Z otwartych bocznych drzwi drezyny wyskoczyło dwóch żołnierzy, aby rozładować termosy i kartony z prowiantem. Operator Steyera również opuścił kabinę i zaczął macać kieszenie munduru w poszukiwaniu papierośnicy i zapałek. Gdy tylko dwaj żołnierze zginęli w niszy wykutej w ścianie tunelu, grupa „Druga” podjęła działanie. Zupełnie zaskoczony kierowca wypuścił z rąk papierośnicę na widok dwóch żołnierzy, trzymających w dłoniach pistolety.
– Nicht schießen! Ich bin nur der Fahrer! (Nie strzelać! Jestem tylko kierowcą!) – powiedział błagalnym tonem głosu.
Po skrępowaniu dłoni operatora drezyny oraz nóg w kostkach, żołnierze przenieśli go do najbliższej niszy. Sami udali się w ślad za żołnierzami, którzy weszli do odnogi korytarza. Zastali ich przed gazoszczelnymi drzwiami, które pozostawały zamknięte, pomimo wielokrotnych prób łomotania w chłodną powierzchnię metalu.
– Hände hoch! Sag das Passwort! (Ręce do góry! Podaj hasło!) – tembr głosu podkomendnego Kolca oraz grymas jego twarzy nie pozostawiał żadnego wyboru.
– Die Walküre! (Walkiria!) – jednocześnie odpowiedzieli niemieccy żołnierze.
Zostali skrępowani za pomocą sznurka i siedzieli plecami do siebie, oparci o chłodną ścianę wykutego w litej skale korytarza.
Po odczekaniu dziesięciu minut, Kolec polecił saperowi otwarcie drzwi od pomieszczenia filtrowentylatorni. – Gaz powinien już zadziałać. Ruszamy!
Saper uchylił nieznacznie drzwi i zajrzał przez szparę. W wąskim, wybetonowanym korytarzu nie było nikogo. Asekurując się nawzajem, sprawdzali kolejno pomieszczenia obiektu, aż dotarli do większej komory, w której usytuowano węzeł łączności. Wzdłuż ścian zainstalowano ciągi szaf sterowniczych i zasilających, po prawej stronie znajdowały się stanowiska operatorów łącznic telefonicznych i radiooperatorów. Personel obiektu w liczbie około dziesięciu osób, siedział na drewnianych krzesłach z głowami opartymi o pulpity sterownicze, krosownice i blaty biurek. Dowódca amplifikatorni leżał na betonowej posadzce w pobliżu owalnego stołu, na którym rozłożono schematy komunikacji.
– Poszukaj wyjścia z obiektu, wpuść grupę „Drugą” i rozpocznijcie podkładanie ładunków! – polecił Kolec. Przeszukiwał szuflady biurek do momentu, gdy jego wzrok spoczął na dużym zeszycie oprawionym w zieloną skórę z napisem „Codebuch”.
Dwaj niemieccy specjaliści łączności, zaopatrzeni w torby narzędziowe i zestaw przyrządów pomiarowych, pokonując podziemny wąski tunel wydrążony w skale, z którego korzystano sporadycznie w charakterze wyjścia ewakuacyjnego z bunkra amplifikatorni, dotarli do pionowego szybiku, w którym zamocowana była metalowa drabina. Szybik wyprowadził ich do położonego około 30 metrów wyżej chodnika, będącego pozostałością po nieczynnej kopalni. Z tego miejsca jeden z korytarzy wiódł do obudowanego cegłą wyjścia położonego na północnym zboczu Małego Wołowca. Po przekręceniu dużego klucza w dobrze naoliwionym zamku, dało się otworzyć małe stalowe drzwi, które otwierały się do środka korytarza. Znajdująca się przed wejściem śnieżna zaspa sięgała 60–70 cm. Łącznościowcy zamknęli drzwi i ruszyli w górę zbocza, kierując się do wylotu szybu wentylacyjnego, znajdującego się na szczycie. Po dotarciu na miejsce czekała ich niespodzianka, a mówiąc konkretniej nieoczekiwane spotkanie z uzbrojonymi przedstawicielami grupy „Pierwszej”, odpowiedzialnymi za dewastację anten. Kilka godzin później przywiązanych do drzewa serwisantów, odnajdzie patrol Wehrmachtu.
Saper otworzył gazoszczelne drzwi, prowadzące do tuby tunelu, w którym na uruchomionym silniku stała zaparkowana drezyna. Umożliwiło to wejście do obiektu schronu żołnierzy z grupy „Drugiej”. W obawie przed wybudzeniem się ośmiu członków personelu, Kolec zarządził przeniesienie wszystkich śpiących do pomieszczenia, w którym znajdował się generator prądotwórczy. Drzwi wejściowe przyblokowano jednym z biurek.
Podłożenie wszystkich ładunków wybuchowych zajęło około dziesięciu minut. W tym czasie Kolec rozejrzał się dokładniej po obiekcie. Znalazł na ścianie plan pomieszczeń schronowych, na którym czerwoną linią naniesiono drogę ewakuacyjną z obiektu. Na biurku dowódcy schronu znajdowała się drewniana skrzynka. Kierowany przeczuciem otworzył ją i skoncentrowany dotąd na realizacji zadania, pozwolił sobie w tej chwili na drobną oznakę radości, w postaci szerokiego uśmiechu. Otóż przed kapitanem znajdowała się niemiecka, przenośna, elektromechaniczna maszyna szyfrująca, oparta na zasadzie obracających się wirników, opracowana przez Artura Scherbiusa – Enigma. Była to wersja urządzenia Enigma I, inaczej określana Enigmą Wehrmachtu. Główną różnicą między handlową wersją Enigmy i Enigmy I było dodanie łącznicy kablowej do zamiany liter parami (niem. Steckerbrett), co zwiększało bezpieczeństwo szyfru maszyny.
Kolec znając wartość „znaleziska” polecił zabrać drewnianą skrzynkę jednemu z podkomendnych słowami „pilnuj jej jak oka w głowie” oraz zwrócił się do pododdziału przebywającego w bunkrze.
– Maski zdejm! Spieprzajmy stąd! Wsiadajcie do drezyny, skorzystamy z podwózki.
W schronie pozostał Kolec wraz z saperem. Pozostali przedostali się korytarzem do tunelu i zaczęli zajmować miejsca w i na drezynie, ponieważ w pojeździe były miejsca tylko dla trzech osób. Wsiadając do kabiny najpierw zobaczyli błysk reflektorów, chwilę później usłyszeli ryk silników motocykli BMW R 75, które właśnie wjeżdżały do tunelu od strony Wałbrzycha. Jeden z żołnierzy siedzących na pancerzu Steyera zeskoczył z niego i pobiegł poinformować kapitana o nadjeżdżającym patrolu. Biegnąc spojrzał odruchowo w kierunku drugiego końca tunelu. W oddali błyskały światła latarek, z całą pewnością było ich około dwudziestu.
– Stójcie! Mamy problem! Od strony Wałbrzycha jadą tu zwiadowcy Wehrmachtu na motocyklach! Od drugiej strony zmierza oddział w sile.
…
Autor: Grzegorz Wolski